Drodzy Bracia i Siostry, dzień dobry!
Witam każdego z was i dziękuję za piękne słowa, które zostały wypowiedziane i nad którymi zatrzymam się za chwilę. Jest to ostatnie spotkanie podczas mojej wizyty na Węgrzech i z sercem pełnym wdzięczności myślę o biegu Dunaju, który łączy ten kraj z wieloma innymi, łącząc nie tylko ich geografię, ale i historię. Kultura w pewnym sensie jest niczym wielka rzeka — łączy i przemierza różne przestrzenie życia i historii, jednocząc je, pozwala poruszać się po świecie i ogarniać dalekie kraje i ziemie, zaspokaja umysł, nawadnia duszę i umożliwia rozwój społeczeństwu. Samo słowo kultura wywodzi się od czasownika uprawiać [ w jęz. włoskim coltivare]; wiedza wymaga codziennego zasiewu, który w kontakcie z w bruzdami rzeczywistości przynosi owoc.
Sto lat temu Romano Guardini, wielki intelektualista i człowiek wiary, gdy znalazł się w otoczeniu krajobrazu, który piękno wód uczyniło niepowtarzalnym, doznał owocnego natchnienia dotyczącego kultury. Napisał: «Ostatnio wyraźnie uświadomiłem sobie, że istnieją dwa rodzaje poznania. Jedno skutkuje zagłębieniem się w rzeczach i w związkach między nimi. Poznający usiłuje w nie wniknąć, uzmysłowić je sobie, wczuć się w nie. Drugi sposób polega na chwytaniu, rozbijaniu, układaniu w szufladkach, podporządkowywaniu sobie, zdobywaniu» (Listy znad jeziora Como, przeł. Kamil Markiewicz, Warszawa 2021, s. 51). Rozróżnia on poznanie pokorne i relacyjne, które jest niczym «panowanie przez służbę, tworzenie za sprawą naturalnych zdolności przypisanych ludziom, nieopuszczających przewidzianych torów, nieprzekraczających wyznaczonych granic» (por. s. 52), oraz inny sposób poznania, które «nie przenika, lecz analizuje (...) nie zanurza się w przedmiocie, lecz go porywa» (s. 52).
I oto w tym drugim sposobie poznania «przenosi się siły i substancje w pożądany stan — w maszynę» (s. 53), i «tak powstaje technika sprawowania władzy nad żywym człowiekiem» (s. 54). Guardini nie demonizuje techniki, która umożliwia lepsze życie, komunikację i daje wiele korzyści, lecz przestrzega przed niebezpieczeństwem, że może ona wyznaczać porządek życia, a nawet nim rządzić. W tym kontekście dostrzegał wielkie niebezpieczeństwo: «człowiek — pisał — który wewnątrz całkowicie wyzbywa się organicznego wyczucia miary i naturalnej formy kształcenia, tracący miarę, wizję i kierunek, arbitralnie określa swoje cele i zmusza podporządkowane siły natury, aby pomagały mu w ich urzeczywistnieniu» (s. 55). Pozostawił też potomnym niepokojące pytanie: «Co stanie się z życiem, gdy podda się ono temu panowaniu? (…) Co się stanie (...), gdy spęta siła przymusu stosowanego przez technikę? Życie jest osaczone przez system maszyn. (...) Czy w tym systemie życie może pozostać żywe?» (s. 55).
Czy życie może pozostać żywe? Jest to pytanie, które warto sobie zadać, zwłaszcza w tym miejscu, gdzie zgłębia się informatykę i bionikę. Bowiem to, co dostrzegał Guardini, uwidacznia się wyraźnie w naszych czasach — pomyślmy o kryzysie ekologicznym, w którym przyroda reaguje po prostu na jej instrumentalne wykorzystywanie przez nas. Pomyślmy o braku granic, o logice, według której, «jeśli coś jest możliwe, to jest również dozwolone». Pomyślmy też o woli stawiania w centrum wszystkiego nie osoby i jej relacji, lecz jednostki skoncentrowanej na własnych potrzebach, żądnej zysku i zachłannie wykorzystującej rzeczywistość. I pomyślmy o wynikającej z tego erozji więzi wspólnotowych, przez co samotność i lęk zdają się przekształcać z warunków egzystencjalnych w warunki społeczne. Ileż odizolowanych jednostek, bardzo «społecznościowych», a mało społecznych, ucieka się, jak w błędnym kole, do pociech technologicznych jako wypełniaczy doświadczanej pustki, pędząc naprzód jeszcze bardziej gorączkowo, podczas gdy, zniewolone przez dziki kapitalizm, odczuwają jako bardziej bolesne własne słabości w społeczeństwie, w którym zewnętrzna szybkość idzie w parze z kruchością wewnętrzną. Na tym polega dramat. Mówiąc to, nie chcę budzić pesymizmu — byłoby to sprzeczne z wiarą, którą z radością wyznaję — ale chcę zastanowić się nad tą «arogancją bycia i posiadania», którą już u zarania kultury europejskiej Homer postrzegał jako zagrożenie, a którą paradygmat technokratyczny, potęguje, posługując się algorytmami, co może stanowić dalsze ryzyko destabilizacji tego, co ludzkie.
W cytowanej przeze mnie wielokrotnie powieści Władca świata Roberta Bensona zauważa się, «że ogrom to coś innego niż wielkość i że narzucająca się powierzchowność nie może wyłączyć subtelności wewnętrznej» (tłum. Stefan Barszczewski, Warszawa 2017, s. 17). W tej w pewnym sensie «proroczej» książce, napisanej ponad wiek temu, opisana jest zdominowana przez technikę przyszłość, w której w imię postępu wszystko zostaje ujednolicone — wszędzie głoszony jest nowy «humanitaryzm», który anuluje różnice, niszcząc życie ludów i likwidując religie. Likwidując wszelkie różnice. Przeciwstawne ideologie zbiegają się w jednolitości, która kolonizuje ideologicznie. To jest dramat — kolonizacja ideologiczna. Człowiek w kontakcie z maszynami staje się coraz bardziej banalny, podczas gdy życie we wspólnocie staje się smutne i miałkie. W tym rozwiniętym, ale ponurym świecie, opisanym przez Bensona, w którym wszyscy sprawiają wrażenie niewrażliwych i znieczulonych, oczywiste wydaje się odrzucanie osób chorych i stosowanie eutanazji, a także likwidowanie języków i kultur narodowych w celu osiągnięcia powszechnego pokoju, co tak naprawdę zamienia się w prześladowanie, oparte na narzucaniu zgody, do tego stopnia, że jeden z bohaterów stwierdza, iż «świat wydaje się dziwnie ożywionym. Czuć w nim podniecenie i nerwowość» (s. 91).
Poświęciłem tyle czasu tej ponurej analizie, ponieważ właśnie w tym kontekście jaśniej uwidaczniają się role kultury i uniwersytetu. Uniwersytet bowiem, jak wskazuje sama nazwa, jest miejscem, gdzie myśl rodzi się, rozwija i dojrzewa, otwarta i symfoniczna; nie jednolita, nie zamknięta — lecz otwarta i symfoniczna. Jest «świątynią», w której wiedza ma wyzwolić się z ciasnych ram posiadania i dysponowania, aby stać się kulturą, czyli «pielęgnowaniem» człowieka i jego podstawowych relacji — z tym, co transcendentne, ze społeczeństwem, z historią, ze stworzeniem. Sobór Watykański ii stwierdza w tym względzie: «kulturę należy odnosić do integralnego doskonalenia osoby ludzkiej, dobra wspólnoty i całego społeczeństwa ludzkiego. Dlatego trzeba rozbudzać ducha w ten sposób, aby rozwijana była zdolność do podziwiania, poznawania istoty rzeczy, kontemplowania i kształtowania osobistego osądu, a także do doskonalenia zmysłu religijnego, moralnego i społecznego» (konst. duszpast. Gaudium et spes, 59). Już w starożytności mówiono, że początkiem filozofowania jest zadziwienie, zdolność do zachwytu. W tej perspektywie bardzo cenię sobie wasze słowa. Te, księże rektorze, kiedy stwierdził ksiądz, że «w każdym prawdziwym naukowcu jest coś z uczonego w Piśmie, kapłana, proroka i mistyka»; a także, że «z pomocą nauki chcemy nie tylko zrozumieć, chcemy także robić t0, co słuszne, to znaczy budować cywilizację ludzką i solidarną, zrównoważone kulturę i środowisko. To właśnie z pokornym sercem możemy wejść nie tylko na górę Pana, ale także na górę nauki».
Jest prawdą, że wielcy intelektualiści są w istocie pokorni. Zresztą tajemnica życia objawia się tym, którzy umieją pochylać się nad małymi sprawami. W tym względzie piękne jest to, co powiedziała nam Dorottya: «Odkrywając coraz mniejsze detale, zanurzamy się w złożoności dzieła Bożego». Tak rozumiana kultura stanowi rzeczywiście ochronę tego, co ludzkie. Zanurza w kontemplacji i kształtuje ludzi, którzy nie są zdani na łaskę i niełaskę chwilowych mód, ale są mocno zakorzenieni w rzeczywistości rzeczy. I którzy, będąc pokornymi uczniami wiedzy, czują, że muszą być otwarci i komunikatywni, a nigdy sztywni i nastawieni bojowo. Kto kocha kulturę, nigdy tak naprawdę nie czuje, że osiągnął swój cel i jest w porządku, ale nosi w sobie pewien zdrowy niepokój. Poszukuje, stawia pytania, podejmuje ryzyko, bada; potrafi odrzucić własne pewniki, by z pokorą wejść w tajemnicę życia, która wiąże się z niepokojem, a nie z nawykiem; która otwiera się na inne kultury i czuje potrzebę dzielenia się wiedzą. Taki jest duch uniwersytetu, i dziękuję wam, że tak nim żyjecie, jak powiedział nam o tym profesor Major, opowiadając o pięknie współpracy z innymi instytucjami edukacyjnymi, poprzez wspólne programy badawcze, a także przyjmowanie studentów z innych regionów świata, na przykład z Bliskiego Wschodu, a zwłaszcza z udręczonej Syrii. To właśnie otwierając się na innych, poznaje się lepiej samych siebie. Otwarcie, otwieranie się na innych jest jakby zwierciadłem: pozwala mi lepiej poznać samego siebie.
Kultura prowadzi nas do poznawania siebie. Przypomina o tym myśl klasyczna, która nigdy nie powinna zaniknąć. Przychodzą mi na myśl słynne słowa wyroczni w Delfach: «Poznaj samego siebie». Jest to jedno z dwóch przewodnich zdań, z którymi — kończąc — chciałbym was zostawić. Ale co znaczy: poznaj samego siebie? Znaczy to umieć uznać własne ograniczenia i w konsekwencji pohamować zarozumiałość samowystarczalności. To nam robi dobrze, bowiem przede wszystkim, gdy uznajemy siebie za stworzenia, stajemy się twórczy, gdy zanurzamy się w świecie, zamiast nad nim panować. I podczas gdy myśl technokratyczna dąży do postępu, który nie uznaje granic, to w prawdziwym człowieku jest również kruchość, i często właśnie za jej sprawą rozumie, że jest zależny od Boga i związany z innymi oraz ze stworzeniem. Słowa wyroczni delfickiej zachęcają zatem do takiego poznania, które wychodząc od pokory, wychodząc od ograniczoności, wychodząc od pokory ograniczoności odkrywa własne cudowne możliwości, wykraczające daleko poza technikę. Innymi słowy, poznanie samego siebie wymaga połączenia, w uczciwej dialektyce, kruchości i wielkości człowieka. Ze zdumienia tym kontrastem rodzi się kultura — nigdy niezaspokojona, lecz zawsze poszukująca, niespokojna i wspólnotowa, zdyscyplinowana w swej skończoności i otwarta na Absolut. Życzę wam, abyście pielęgnowali to pasjonujące odkrywanie prawdy!
Drugie zdanie przewodnie odnosi się właśnie do prawdy. To zdanie Jezusa Chrystusa: «Prawda was wyzwoli» (J 8, 32). Węgry były świadkiem następowania po sobie ideologii, które narzucały się jako prawda, ale nie dawały wolności. I także dzisiaj to niebezpieczeństwo nie zniknęło — myślę o przejściu od komunizmu do konsumpcjonizmu. Wspólna dla obu «izmów» jest błędna idea wolności; wolność komunizmu była «wolnością» wymuszoną, ograniczoną z zewnątrz, o której decydował ktoś inny; wolność konsumpcjonizmu zaś to «wolność» libertyńska, hedonistyczna, zamknięta w sobie, która czyni nas niewolnikami konsumpcji i rzeczy. Jakże łatwo jest przejść od ograniczeń narzucanych myśleniu, jak w komunizmie, do myślenia o wobie bez ograniczeń, jak w konsumpcjonizmie! Od wolności ograniczonej do wolności bez hamulców. Jezus natomiast proponuje sposób wyjścia, mówiąc, że prawdziwe jest to, co wyzwala, co uwalnia człowieka od jego uzależnień i zamknięć. Kluczem dostępu do tej prawdy jest poznanie, które nigdy nie jest oderwane od miłości, relacyjne, pokorne i otwarte, konkretne i wspólnotowe, odważne i konstruktywne. Właśnie do pielęgnowania tego powołane są uniwersytety, a wiara — do umacniania. Toteż życzę temu i każdemu uniwersytetowi, aby był ośrodkiem uniwersalności i wolności, owocnym miejscem budowania humanizmu, laboratorium nadziei. Z serca wam błogosławię i dziękuję za to, co czynicie: Bardzo dziękuję!