Spotkanie

 Spotkanie  POL-005
17 maja 2023

Barwny maj kończy się w liturgii Kościoła pięknym świętem nawiedzenia św. Elżbiety przez Maryję. Kiedyś było ono obchodzone na początku lipca, ale reforma kalendarza liturgicznego, przeniosła je na koniec maja, by z jednej strony zamykało ten piękny miesiąc, w którym tak często spoglądamy na Maryję, a jednocześnie, by — zgodnie z logiką — umieścić je przed uroczystością narodzenia św. Jana Chrzciciela.

Po co Maryja idzie do Elżbiety? Najprościej byłoby odpowiedzieć, że po to, by jej pomóc przy dziecku. Elżbieta była nieco starsza, znalazła się w takiej sytuacji po raz pierwszy. To z pewnością był jeden z ważnych powodów. W końcu ta, która powiedziała o sobie, że jest «służebnicą Pańską» (por. Łk 1, 38), jest także automatycznie służebnicą ludzką. Więcej — to, czy jest się prawdziwym sługą Pana, weryfikuje się w tym, czy/że jest się sługą człowieka. Inaczej bylibyśmy jedynie cymbałem brzmiącym (por. 1 Kor 13, 1) i ludem, który sławi Boga tylko wargami (por. Mk 16, 14). Zawsze dobrze jest robić sobie (broń Boże innym!) rachunek sumienia z tej kwestii, na podstawie opisu Sądu Ostatecznego, zawartego w Ewangelii św. Mateusza (por. Mt 25, 31-46).

Maryja więc z pewnością idzie do Elżbiety, aby pomóc jej, jak kobieta kobiecie, w ostatnim trymestrze ciąży. To jednak nie był ani podstawowy, ani tym bardziej jedyny powód wizyty. Wtedy Maryja pewnie pozostałaby dłużej. W końcu kobieta w połogu również potrzebuje opieki i obecności kogoś bliskiego. Tymczasem, jak mówi Ewangelia, tuż po narodzinach Jana Maryja powróciła do Nazaretu (por. Łk 1, 56). Elżbieta zresztą nie należała do biednych, i pewnie były wokół niej osoby, które mogłyby jej praktycznie pomóc przy narodzinach syna.

Powód wizyty Maryi był więc jeszcze inny. Maryja chciała uszanować znak, jaki dostała od Boga, i razem z Elżbietą ucieszyć się tym, co Bóg zrobił w ich życiu. To dlatego właśnie tam, po serdecznym powitaniu obu kobiet, na które zareagował maleńki Jan w łonie Elżbiety (por. Łk 1, 44), Maryja wyśpiewuje niezwykłą pieśń, z której Kościół uczyni swoją pieśń wieczoru, recytując ją przy każdych Nieszporach. Elżbieta, która pierwsza usłyszała Magnificat, w imieniu Kościoła może się do niej podłączyć — tak w swoim imieniu, jak i w imieniu całego Kościoła. Także Elżbieta bowiem doświadcza tego, jak wielkie rzeczy Bóg czyni w jej życiu. Jak hojnym jest Dawcą, jak wspaniale się nią i jej rodziną opiekuje.

W Ain-Karem, w górnym kościele, upamiętniającym to ewangeliczne zdarzenie, jest przecudownej urody rzeźba, przedstawiająca te dwie kobiety w stanie błogosławionym, z wydatnymi brzuszkami (jedna oczywiście ma brzuszek większy od drugiej), które się serdecznie do siebie uśmiechają i chwalą tymi brzuszkami, a jeszcze bardziej chwalą tymi brzuszkami Tego, który jest Dawcą darów drogich! W tej rzeźbie wyrażony jest cały serdeczny spokój i prosta oraz bezinteresowna radość tego spotkania.

Czytając więc tę ewangeliczną kartę i przeżywając to pogodne święto, jesteśmy zaproszeni do wyśpiewania swojego Magnificat; do wdzięczności, czystej, spontanicznej i szczerej, za to wszystko, co otrzymaliśmy od Boga, od drugich, co daliśmy sobie sami. Nie tylko, co otrzymaliśmy, ale co otrzymujemy bez przerwy. Nie tylko za wielkie dary, ale także za te proste i zwykłe, które często potrafimy przeoczyć albo uznać, że nam się po prostu należały.

Mówmy Bogu, innym i sobie: dziękuję. Oby to postawa wdzięczności, a nie pretensjonalności i nieustannego żalu dominowała w naszym życiu. Wspominajmy wszystkie Boże dotknięcia, czasem wyraźne, czasem delikatne, jak poruszenie się dziecka w matczynym łonie.

«Niewdzięczność, pisał Dietrich Bonhoeffer, zaczyna się od zapomnienia, z zapomnienia wynika obojętność, z obojętności niezadowolenie, z niezadowolenia — rozpacz, z rozpaczy — przekleństwo», a Albert Schweitzer, teolog, misjonarz i lekarz, dodał z rozbrajającą szczerością: «kiedy z perspektywy lat spoglądam na swą młodość, wzrusza mnie myśl, jak wielu ludziom winien jestem wdzięczność za to, co mi dali, lub kim dla mnie byli. Zarazem jednak ze smutkiem uświadamiam sobie, jak niewiele tej wdzięczności w istocie okazałem tym ludziom, gdy byłem młody. Wielu z nich rozstało się z życiem, zanim zdołałem wyrazić, jakie znaczenie miała dla mnie okazana przez nich dobroć i miłość. Nieraz nad ich grobami, głęboko poruszony, wypowiadałem w duszy słowa, które moje usta powinny były niegdyś przekazać im żywym».

Miejmy więc dla siebie samych i dla siebie nawzajem dużo dobrych słów pozdrowień. A kiedy przyjdzie wieczór życia, pora życiowych Nieszporów, obyśmy umieli bez żalu, mówiąc «dziękuję» tej części życia, która będzie już za nami, wyjść na spotkanie z wiecznością, by uwielbiać Chrystusa w towarzystwie Maryi, Elżbiety, Jana i całego nieba. By śpiewać wiekuiste Magnificat.

Abp Adrian J. Galbas sac