Wchodzenie w labirynty nocy

De-Cataldo_POL_.jpg
24 czerwca 2020

«Ten, kto podejmuje walkę z występkiem i bierze przykładny odwet na jego przyjaciołach w imię etyki, religii i praw społeczeństwa obywatelskiego, musi przedstawić zło w sposób pełny, z całym ogromem jego potworności i zmusić ludzkość do przyjrzenia się jego bezbrzeżnym rozmiarom, musi wejść w labirynty nocy, bez wahania je przemierzyć, narzucić samemu sobie konieczność zagłębienia się w uczucia, które w jego duchu wywołują mroczną awersję».

Nikt lepiej niż Fryderyk Schiller we wstępie do Zbójców (1781 r.) nie zdołał lepiej ująć istoty tego problemu: czy słuszne jest opowiadanie o Złu? A jeśli tak, to czy opowiadanie to musi sobie postawić granice etyczne, polityczne, religijne? Schiller mówi o tym, co moglibyśmy nazwać «koniecznością» konfrontowania się z ciemną stroną, «wejścia w labirynty nocy». Chociażby dlatego, że «ludzie dobrzy stają się wyraźnie widoczni tylko w zestawieniu ze złoczyńcami, a cnota zostaje bezmiernie uwydatniona tylko wtedy, gdy porównuje się ją z występkiem lub mu ją przeciwstawia». Stąd ta «konieczność», jeśli nie chce się dać «fałszywego i wyidealizowanego» obrazu świata rzeczywistego «na użytek społeczeństwa».

Lecz zważywszy na to, że każde opowiadanie, od malowideł w jaskiniach po web, respektuje niezmienne niemal reguły, kiedy mówi się o Złu, Zło zuchwale wychodzi na scenę i często staje się główną postacią. Schiller w trzeźwy sposób przedstawia trzy zagrożenia, które rodzi ten wybór: zranienie uczuć publiczności, przekształcenie złoczyńcy w bohatera, oskarżenie autora, że jest «złym nauczycielem». Instynkt podpowiedziałby odpowiedź, że wolność twórcza musi stać na pierwszym miejscu. Artysta powinien być wolny od uwarunkowań natury etycznej, politycznej, religijnej. Flaubert, Genet, Bertolucci, Pasolini, autorzy blacklisted w Hollywood, pisarze i poeci uciszeni lub wyeliminowani przez terror stalinowski, malarze «zdegenerowani» — to przykłady autorów prześladowanych z powodów etycznych i politycznych.

Dzisiaj — w wolnych krajach — każda niemal forma artystycznego wyrazu włączona jest w wielkie struktury produkcyjne — platformy, network — lub komunikacyjne, media społecznościowe, które w odróżnieniu od dawnych reżimów nie narzucają modeli kulturalnych, lecz je sugerują. Tutaj gra zdominowana jest przez rynek — niezależnie od sensu, jaki chce się przypisać temu nieokreślonemu słowu — i jego algorytmy. Można by powiedzieć, że dziś nikt nie zabrania opowiadać o Złu. A wręcz żeglujemy po oceanie bohaterów negatywnych. Nikt nie kończy w dybach, bo opowiedział «niewłaściwą historię», co najwyżej odrzuci cię rynek albo media społecznościowe wypowiedzą ci wojnę. Nie jest to przyjemne, ale zawsze lepsze od więzienia. Co nie znaczy, że wolność twórcza nie jest wciąż krytykowana. A i hasła są zawsze takie same. Domaganie się wolności słowa jest zatem słuszne, ale nie wystarcza. Trzeba tę sprawę pogłębić.

Schiller ma swoją teorię w odniesieniu do uroku bohatera negatywnego. Ulegamy mu, bo rozpoznajemy w nim wypaczenie etyki — im większymi zdolnościami jest obdarzona istota ludzka, tym bardziej karygodne jest ich nadużycie. Rodzi to z naszej strony odrazę, ale i podziw. Osoba totalnie zła tak bardzo nas irytuje, że nie chcemy jej znać. Podczas gdy «pod wpływem zauroczenia lub przerażenia podążamy w chaotycznych labiryntach za Szatanem Miltona. Medea z klasycznych dramatów jest zawsze godna podziwu mimo popełnianych potworności, a Ryszard Szekspira wywołuje głęboki podziw czytelnika, który jednakowoż odepchnąłby go z urazą, gdyby pojawił się — żywy — przed jego oczami». A także: «Kiedy stawiam sobie zadanie przedstawiania ludzi w ich absolutnej integralności, muszę być gotowy zaakceptować również ich strony pozytywne, których nie są pozbawione nawet najbardziej zdeprawowane osoby. Kiedy muszę przestrzec czytelników przed tygrysem, nie powinienem stosować cenzury w odniesieniu do jego wspaniałego pręgowanego futra, by nie pozbawiać tygrysa jego podstawowych cech».

Dlatego dla Schillera kwestia uznania za «złego nauczyciela» dotyczy nie tyle artysty, co publiczności. Tylko wykształcenie, wiedza, kultura będą mogły dokonać cudu i zapobiec temu, by ten, kto opowiada o Złu, został mylnie uznany za ucznia Zła: «Niech wszyscy przyjaciele prawdy połączą się, by pouczać swoich współobywateli z ambon i ze sceny...». Niezwykle trudne jest to zadanie w czasach mediów społecznościowych.

Co w gruncie rzeczy może nas zranić, kiedy obcujemy z opowiadaniem o Złu? Tu przychodzi nam w sukurs inny znakomity przykład, jakim jest Rigoletto Verdiego, na podstawie dramatu Victora Hugo. W przypadku tego dzieła doszło do interwencji cenzury, która mówiła o niemoralności i deprawacji. Problemem nie było królobójstwo — garbus podnosi rękę na władcę — lub krytyka moralnego upadku klas panujących ani też gwałt popełniony na nieszczęsnej dziewczynie. Tym, co uznano za rzecz nie do przyjęcia, był z jednej strony fakt, że szpetny Rigoletto był równocześnie mistrzem podłości i czułym ojcem, a z drugiej, że Gilda, ofiara gwałtu, czuła litość dla swojego gwałciciela. Jednym słowem, umysły niepokoiła złożoność.

I tu dochodzimy do sedna sprawy: jeśli z jednej strony opowiadasz o Dobru, granitowym i jednolitym, a z drugiej o Złu, okrutnym i wszechobecnym, jeśli wyznaczasz wyraźną i nieprzekraczalną granicę, wszystko jest o wiele prostsze, znika wszelki ślad dwuznaczności i nie ma niebezpieczeństwa, że podsuwasz «zły przykład». Któż jednak mógłby utrzymywać, że wzniosła muzyka Verdiego popycha do zła i do deprawacji? I nie jest to tylko kwestia związana z ewolucją obyczajową. Jest to historia złożonej, lecz nieuniknionej relacji między światłem i ciemnością. Historia ciasta, z którego jesteśmy ulepieni my, wszyscy ludzie. Historia walki, która każdego dnia toczy się w nas. W uczciwym złodzieju i czułym mordercy, o których pisał Robert Browning.

Jest to historia o finale nieprzewidywalnym, uzależnionym od nieustannych wyborów. Zwycięży światło? Zatriumfuje mrok? Często właśnie ci, którzy opowiadają najmniej osłodzone historie, najczarniejsze, «podejmują walkę z występkiem», a zatem pragną zwycięstwa światła i nie zamykają nigdy drzwi przed nadzieją. Lecz wiedzą także, iż nie można mieć nadziei, jeśli nie wejdzie się najpierw do labiryntów nocy.

Giancarlo De Cataldo